Dzień szósty
Mariazell - Przełęcz Seeberg - Kapfenberg (8.08.2007)
(t= 5.02 h śr.= 15 km/h dyst.= 72 km)
Rano w sanktuarium ruch. Spotykam 2 pielgrzymów z Polski. Szli do Rzymu 60 dni. Później malowali obrazy, chodzili po górach i wracają do Polski rowerami. To wszystko bez pieniędzy. Robią maksymalnie 80 km dziennie. Jedna przyczepka. Dwie osoby. Opatrzność Boża czuwa. Rozmawiałem też z pielgrzymami z Gratzu. Szli 3 dni do Mariazell. Po modlitwie w sanktuarium trzeba ruszać.
Najpierw jest trochę z górki. Później pod górkę. Zdobywam najwyższy szczyt na rowerze w moim życiu - przełęcz Seeberg - 1254 m npm. Na górze spotykam bardzo wyczerpanego kolarza. Za chwilę zobaczę jaka to górka, tylko ja będę zjeżdżał. Jest rzeczywiście ostro w dół. Na zakrętach trzeba bardzo uważać. Świetnie spisują się hamulce tarczowe. Jakaś Austriaczka ma do mnie pretensje, że jadę za szeroko. Tylko jak mam jechać z takiej góry? Prędkości powyżej 40 km/h.
Później jest w miarę równo. Jakby było tak jak wczoraj, to bym się chyba załamał. W Kapfenberg jest prawdziwe urwanie chmury. Chciałem jechać dalej ale w takich warunkach nie szło. Próbuję znaleźć plebanię, ale nie mogę się dogadać bo za słabo znam język. I nic z tego nie wychodzi. Po ulewie jadę przez miasto. Robi się już zupełnie ciemno a ja nie mam noclegu. Zatrzymuję się przy zamkniętym już supermarkecie Hopner. Tam za murkiem parkingu znajduję miejsce na nocleg. Obok płynie rzeka Mur.