Dzień dziesiąty
Feistritz im Rosental - Dogna - Venzone - St. Daniele (12.08.2007)
(t= 5 h śr.= 15.3 km/h dyst.= 73 km)
Pobudka o g. 5.30. Rano nie pada. Zwijam mokry jeszcze namiot. Ubieram mokre krótkie spodnie, ale one schną błyskawicznie. W oddali słyszę dzwony kościoła. Dopytuję się o drogę i zajeżdżam do parafii austriacko - słoweńskiej. Troszkę muszę poczekać na Mszę św. W kościele jest bardzo zimno. Na Mszy św. ksiądz wszystko powtarza i po niemiecku i po słoweńsku. Kazanie też. Coś tam rozumiem bo słoweński to język słowiański.
Po Mszy św. chwilę rozmawiam z wiernymi i w drogę. Jest tylko przelotny deszczyk. Dojeżdżam do granicy. Słowenia jest bardzo blisko. Na granicy austriacko - włoskiej nie ma żadnych celników. Jak to w Unii. Robię zdjęcia i dalej w drogę. Od tego miejsca pogoda radykalnie się zmienia. We Włoszech jest po prostu upał. Rozłożony namiot schnie w oczach.
Droga jest z górki. Wychodzi wcześniejsza praca włożona we wjazd. Chciałem ten dzień potraktować ulgowo, ponieważ jest niedziela, ale jedzie się dobrze i szybko. Mijam kilka miejscowości gdzie odbywają się festyny, ale się nie zatrzymuję. Przed przelotnym deszczykiem chowam się pod daszkiem zamkniętego baru z piłkarzykami. Nie ma niestety z kim zagrać. Obok drogi szczyty górskie. W dole pojawia się potężne rozlewisko teraz prawie puste. Autostrada biegnie obok.
Przejeżdżam przez pierwszy tunel. Chciałem tutaj dodać, że tunelami można spokojnie jeździć rowerem. Wrażenia niemiłe. Ogromny hałas. Mało co widać. Brak pobocza. Takich tuneli jest dzisiaj kilkanaście. Jeden miał prawie kilometr. Przejeżdżam przez miejscowość Dogna gdzie robię krótki postój. Później Venzone. Ostatni widok na Alpy. Nocleg znajduję na łące za sklepem ceramicznym. Najpierw jem kolację. Kiedy robi się ciemniej, rozbijam namiot. Myję się w rzeczce. Modlitwa i spać.