Dzień pierwszy
Złotów - Więcbork - Wojnowo - Bydgoszcz (30.06.2008)
(t= 5.25 h śr.= 17.20 km/h dyst.= 93.50 km)
Wyruszam z plebanii w Złotowie. Gospodyni pani Krystyna nie wierzyła, że się załaduję na rower. Ale zrobiłem to bez większego problemu. Panuje upał. Temperatura sięga 30 °C. Jest mocne słońce. Na samym początku o mało co bym się nie przewrócił. Ledwo utrzymałem kierownicę. Mam za mało sztywny przedni widelec amortyzowany. To powoduje bujanie całego roweru. Mogłem to dopiero zauważyć po założeniu bagażu. Ustawiam pokrętło amortyzacji na 0 i teraz dopiero mogę jechać dalej. Na początku wyprawy jak zwykle więc mała przygoda. Nauczyciel z Rolniczaka, którego mijałem z trudem mnie rozpoznał. Troszkę rozmawiamy.
Zaraz za Złotowem spotykam Proboszcza i Kościelnego. Chwila rozmowy i życzenia dobrej podróży. Teren jest lekko pagórkowaty. Hamulce hydrauliczne Magury na obręcze spisują się bardzo dobrze. Założyłem je, bo miałem problem z zamontowaniem bagażnika przy hamulcach tarczowych. Droga biegnie wśród lasów. Mijam Więcbork pięknie rozciągający się nad jeziorem. Po 40 km mam lekki kryzys. Ale później jest już lepiej. Widać jednak braki w treningu. Po drodze dziewczyny które mnie zobaczyły zadawały sobie głośno pytanie: jak może ktoś jechać tak obładowany? Nie bacząc na to ruszyłem dalej.
Dojeżdżam do Wojnowa i robię zakupy. Siedzący przed sklepem rzucają uwagę: O! To są dopiero wczasy za darmo. Upał męczył. Jeden samochód troszkę przesadził z prędkością i by zatrzymać się przede mną musiał hamować z piskiem opon. W Bydgoszczy jestem o g. 15.30. Spotykam się z moją siostrą Sabiną pracującą w przychodni. Szukam możliwości odprawienia Mszy św. Odpowiada mi godzina w kościele pw. Trójcy Św., w parafii na terenie której mieszkałem przez pierwszych 8 lat mojego życia. Objeżdżam troszkę moje rodzinne miasto. Spotykam dwóch niemieckich sakwiarzy, którzy szukali hotelu. O g. 19.30 dojeżdżam do domu rodzinnego. Tutaj mam mój pierwszy nocleg i okazję do spotkania się z rodzinką.