Dzień trzeci
Ludźmierz - Czarny Dunajec - Jabłonka - Bobrov - Oravská Polhora - Jeleśnia - Rychwałd (9.07.2009)
(t= 5,35 h śr.= 14,6 km/h dyst.= 82 km)
Pobudka o g. 6.00. Mszę św. odprawiam w sanktuarium o g.6.30. Śniadanie jem razem z proboszczem i wikarym. Dziękuję za gościnę (proboszcz nie chciał zapłaty) i obiecuję modlitwę. Tak też robię bo w intencji dobrodziejów wyprawy mówię codziennie dziesiątkę różańca i odprawiam Mszę św. Wyjeżdżam o g. 10.30. Droga jest dosyć płaska. Temp. ok 22 °C. Duży ruch samochodowy. W Czarnym Dunajcu kupuję kask, ponieważ planuję jazdę przez Słowację. Po lewej stronie mam panoramę Tatr. Widoki są piękne. Mijam granicę ze Słowacją. Tędy jest krócej. Samoloty które rozsiewają nawozy zabierają też chętnych na przelot.
Mijam dwie bardzo długie miejscowości. Jedna z nich to Oravská Polhora. Typowa miejscowość turystyczna. Widać to po ilości turystów. Jest to najdalej na północ wysunięta miejscowość Słowacji. Znajdują się w niej liczne, góralskie chaty. Z uzdrowiska Słona Woda biegnie najstarszy szlak turystyczny na szczyt Babiej Góry i jeden z najstarszych w Beskidach Zachodnich. Tam chwyta mnie przelotny deszcz. Czekam schowany na przystanku ok. pół godziny. Temperatura od razu spadła do 14 °C. Znowu pnę się w górę na najwyższy punkt dnia. Okazuje się nim granica (807 m npm.).
Na granicy rozmawiam chwilę z panem od WC. Kilku kilometrowy zjazd z 800 na 400 m npm. Dobrze, że jadę w tę stronę a nie pod górkę. Przede mną jakiś fragment jedzie kolarz. Pedałując ma takie same tempo jazdy jak ja bez pedałowania. Kiedy tylko trochę bardziej robi się płasko, szybko mnie zostawia w tyle. W Jeleśni rozpoznaję zbliżającą się burzę i chowam się pod jakiś daszek od sklepu. Jest ulewa i nawet błyska. Znowu zaraz robi się zimno. Kiedy deszcz się zmniejsza postanawiam jechać dalej. Niedaleko przed Rychwałdem widzę niesamowitą tęczę. Tak intensywnej i to podwójnej jeszcze nigdy nie widziałem. Ludzie wychodzili w deszczu na zewnątrz podziwiać to zjawisko.
Deszcz przestaje padać. Czeka mnie teraz, jak się okazuje, najtrudniejszy odcinek drogi z Rychwałdka. Jest bardzo stromo i to przez kilka kilometrów. Momentami 13 %. Muszę trochę poprowadzić rower. Do sanktuarium w Rychwałdzie dojeżdżam o g. 20.00. Rychwałd witał mnie dźwiękami dzwonów wybijającymi pieśń My chcemy Boga. Śpię w domu formacyjno - rekolekcyjnym franciszkanów.