Dzień jedenasty
Kliczków - Szprotawa - Kożuchów - Sulechów (17.07.2009)
(t= 7,15 h śr.= 15,9 km/h dyst.= 115,5 km)
Wstaję o g. 7.00. Wyruszam o g. 8.15, a więc dosyć wcześnie. Jadę na elektrownię wodną a następnie na zamek. Dobrze, że jestem rano ponieważ za godzinę przez cały dzień będą imprezy. Przy wejściu stoi dwóch strażników. Zamek w Kliczkowie sięga początkami roku 1297. Leży w sercu Borów Dolnośląskich. Pogoda jest bardzo dobra. Temp. powyżej 25 °C. Droga wiedzie cały czas wśród lasów leciutko w dół. Autostrada jest zamknięta więc jest trochę ruchu ciężarówek na drodze którą jadę. Śniadanie jem po 25 km w lesie o g. 10.00. W Rudawnicy spotykam Czechów z kajakami na samochodach.
Dalej wybieram drogę przez Szprotawę. To się okaże dla mnie miejscem pełnym niespodzianek. Najpierw spotykam miłe dzieciaki pod sklepem, które są ciekawe wszystkiego. W centrum miasta rozmawiam przez chwilę z mężczyzną. Po chwili wraca i wręcza mi 5 brzoskwiń mówiąc, że takich pewnie jeszcze nie jadłem. Rzeczywiście są płaskie, soczyste, słodkie i mają małą pestkę. Jak się dowiedziałem od sprzedawczyni, pochodzą z zagranicy. Jestem tym gestem mile zaskoczony. W centrum Szprotawy przejeżdżam obok sklepu rowerowego. Mam przecież pękniętą szprychę i ósemkę z tego powodu. Pytam się o możliwość naprawy. Okazuje się, że inna naprawa została akurat zakończona i nie ma problemu. Po 45 minutach jest po wszystkim. Płacę 30 zł.
Po objechaniu miasta wyjeżdżam w stronę Zielonej Góry. Poza granicami miasta spotykam chłopaka jadącego rowerem. Przez dłuższy czas jedziemy razem i rozmawiamy. Na chwili postoju częstuję go otrzymaną brzoskwinią. Kiedy dowiaduje się, że jestem księdzem prosi mnie o błogosławieństwo. Jechał do niedawno poznanej dziewczyny w Zielonej Górze. Jadę przez Kożuchów. Ma dosyć ładną starówkę z murami obronnymi, zamkiem i piękną farą z XIII w. Będąc blisko Studzieńca czuję się osłabiony i muszę coś zjeść. Kiedy kończę odjeżdża kobieta maluchem i stwierdza, że ma kapcia. Prosi mnie o wymianę koła. A to ci przygoda. Nie robiłem tego już kilka lat. Myślałem, że zdążę na Mszę św. ale przez tę przygodę chyba to będzie niemożliwe ze względu na późną porę.
Chcąc ominąć Zieloną Górę jadę na Raculę. Robię tam krótkie zakupy i o g. 18.20 widzę kościół. Msza św. jest o 18.30 i tak udaje mi się ją odprawić. Zostaję zaproszony na kolację, ale dziękuję ze względu na późną porę. Na Sulechów nie mogę jechać drogę ekspresową, więc czeka mnie kilka kilometrów kostki brukowej na Jany. To jest przeżycie ekstremalne. Przejeżdżam przez zabytkowy most w Cigacicach (fragmenty z XIX w.) na Odrze. Pytam się o nocleg, ale tu taj nic nie ma, a jest już g. 20.00 i robi się ciemno. Trzeba jechać 6 km do Sulechowa. Po g. 21.00 jestem na miejscu. Dzwonię na plebanię kościoła św. Stanisława Kostki. Udaję się i mam nocleg na salce.