Dzień pierwszy
Kłodzko - Bystrzyca Kłodzka - Boboszów - Horní Čermná (3.08.2007)
(t= 6 h śr.= 12,3 km/h dyst.= 70 km)
Wyruszam pociągiem z Bydgoszczy. Już na dworcu stwierdziłem, że zapomniałem potwierdzenia wylotu samolotu z Rzymu i ubezpieczenia. Bez potwierdzenia do samolotu nie wsiądę. Niezły początek. Wracać nie można, bo pociąg zaraz rusza. No nic - wszystko w rękach Opatrzności.
Zamiast do Bystrzycy Kłodzkiej dojechałem do Kłodzka, ponieważ w dni powszednie pociąg tam nie docierał. W Kłodzku, w którym byłem po raz pierwszy, pochodziłem trochę po mieście. Zobaczyłem między innymi wystawę zdjęć z powodzi z 1997 roku. Robiła wstrząsające wrażenie.
Dzwonię do biura podróży Arcus, przez które załatwiałem bilety i ubezpieczenie. Okazuje się, że nie problemu by wysłać potwierdzenia na emaila. Teraz tylko odebrać i wydrukować przy najbliższej okazji. No to i przyszło rozwiązanie.
Chciałem wyregulować rower bo coś strasznie piszczało i zobaczyłem, że to drut od błotnika ociera oponę. Wyszło przy solidnym obciążeniu. W sklepie rowerowym trzeba było kupić oponę o mniejszym rozmiarze (28 x 1.40). Pokazał się jeszcze luz w a-hedzie. Po tych przygodach w końcu o g. 14.00 ruszyłem w drogę. Tutaj okazało się, że mam za dużo rzeczy (szybkie pakowanie), i w Bystrzycy Kłodzkiej zrobiłem przegląd i odesłałem do domu 11 kg.
Od razu było lepiej. Z takim ciężarem daleko bym nie ujechał. Jadę przez Boboszów i dojeżdżam do granicy z Czechami. Krótka rozmowa z polskim celnikiem i jestem w Czechach. Robi się późno. Ok. 20.30 znajduję nocleg na bocznej dróżce ok. 50 m od drogi. Jestem jednak niewidoczny dzięki kukurydzy. To był pierwszy nocleg na dziko.